Zmień miasto
Sport Logowanie / Rejestracja
Znajdujesz się w lokalnym wydaniu.

Sukces wyprawy rowerowej do Rumunii!

2007-08-14

 8 lipca 2007 roku rozpoczęła się nasza wielka przygoda. Wystartowaliśmy z południa Polski, a dokładniej w Gorcach w pobliżu miasteczka Mszana Dolna. Stamtąd popędziliśmy w kierunku Starego Sącza i dalej już na Słowację.

Słowację traktowaliśmy tylko jako kraj tranzytowy, pomimo wszystkich interesujących miejsc jakie ma do zaoferowania. Nie mogliśmy się już doczekać Rumunii, o której w naszym kraju krąży wiele mitów i stereotypów, które chcieliśmy potwierdzić bądź obalić. Ten pagórkowaty kraj opuściliśmy więc już drugiego dnia, wkraczając na Węgry.

Pierwszy nocleg na Węgrzech spędziliśmy u przypadkowo poznanych młodych osób, które zaoferowały nocleg w swoim mieszkaniu. Następnego dnia, przez płaskie i trochę monotonne płaskie tereny, urozmaicane jedynie przez żółte od słoneczników pola, ruszyliśmy na wschód w stronę granicy z Rumunią. Trasa prowadziła przez stare, urokliwie i zadbane wsie.

Godzinę później dotarliśmy do granicy. Pierwsze, co nam się rzuciło w oczy to szeroka droga z poboczami oraz „pierwszy" dom przy drodze. Zrujnowany, drewniany, w którym dalej ktoś mieszka. Szybko przekonaliśmy się także, jacy są rumuńscy kierowcy. Co chwilę trąbili, często jeszcze kilkaset metrów za nami. Poznawaliśmy rumuńskie drogi, jadąc ponad 10 kilometrów starą betonową drogą. Pierwszy nocleg spędzamy 300 metrów od drogi, w ciemnym lesie.

Kolejnego dnia dotarliśmy do wioski Sapanta. Wioski, w której samym centrum znajduje się unikatowy na skalę świata cmentarz - Wesoły Cmentarz. Na nagrobkach z humorem przedstawione są sceny z życia zmarłego, oraz krótka rymowanka opowiadająca o jego życiu bądź chwili jego śmierci.

W kolejnych dniach nasza trasa wiodła najpierw doliną rzeki Izy, gdzie każda wieś jest wyjątkowa - drewniany skansen. Każda z nich imponuje drewnianą zabudową, kunsztownie wykonanymi z drewna bramami, zabytkowymi, starymi cerkwiami. Następnie jechaliśmy trasą przebiegającą przez przełęcz Prislop położoną prawie 1,5 kilometra nad poziomem morza. Kolejne dni obfitowały w zdobywanie wysoko położonych przełęczy. Jednego dnia pokonaliśmy aż trzy przełęcze położone ponad 1000 m.n.p.m. Później dotarliśmy do Bukowiny, znanej z malowanych klasztorów, które zwiedzamy w Moldovicie, Sucevicie, Arbore oraz w ten najsłynniejszy w Voronet. Na Bukowinie odwiedziliśmy także wioskę nietypową, a mianowicie wioskę polską - Nowy Sołoniec.

Dalej skierowaliśmy się na drogę boczną, prowadzącą jakby donikąd. Jednak dla nas był to skrót, który miał nas przeprowadzić na drugą stronę gór, aby móc podróżować dalej na południe. Droga ta okazała się jednak ogromnym wyzwaniem. Już po kilku kilometrach od głównej drogi zamiast asfaltu pojawiły się kamienie i żwir. Z nieba co chwilę delikatnie padał deszcz, a droga prowadziła pod ogromnym kątem w górę. Aby przejechać ten liczący kilka kilometrów odcinek, potrzebowaliśmy kilku godzin ogromnego wysiłku i walki z samym sobą. Rafał podczas podjazdu przewrócił się, ale na szczęście nic mu się nie stało. Jednak udało się - późnym wieczorem dotarliśmy na przełęcz, gdzie spędziliśmy nocleg.

Kolejny odcinek naszej trasy pokonaliśmy doliną rzeki Bistrita, prawie aż do jednego z najgłębszych wąwozów Europy - wąwozu Bicaz.

Dalej przez przełęcze Bicaz i Bucin jechaliśmy dalej, wjeżdżając na teren Transylwanii. Pierwszym atrakcyjnym miejscem, które zwiedzaliśmy było miasto Medias. Następnie skierowaliśmy się do miejsca, które szczególnie nas urzekło - wsi Mosna. To typowa saska wieś, w jej centrum znajduje się warowny kościół. Kościół, który jest miejscem magicznym i gdzie panuje specyficzna średniowieczna atmosfera. Mieliśmy okazję zwiedzić ten budynek kompletnie sami i dzięki temu dokładnie go obejrzeliśmy.

Z Mosnej bocznymi drogami, w palącym słońcu i temperaturze ponad 30 stopni Celsjusza, jechaliśmy dalej przez malownicze saskie wioski w kierunku Biertana. W Biertanie zwiedzaliśmy kolejny jeszcze bardziej imponujący z zewnątrz kościół warowny, i jeszcze tego samego dnia dotarliśmy do Sigishoary - malowniczego miasteczka, z ciekawymi zaułkami i uliczkami. Miejsce jednak bardziej kojarzone z Draculą (tutaj miał mieszkać Vlad Dracul), a nie ze średniowiecznymi zabytkami.

Z Sigishoary ruszyliśmy na południe trasą, która na pewno na długo pozostanie w naszej pamięci. Najpierw jechaliśmy boczną drogą, przez stare wsie. Wsie, w których czuliśmy jakby czas zatrzymał się tutaj czas 50, albo i 100 lat temu.

Następnym etapem naszej podróży były Góry Fogarskie. Wszystko rozpoczęło się od ponad 20 - kilometrowego podjazdu na przełęcz w pobliżu miejscowości Balea Lac. Podjazd o tyle niezwykły, gdyż prowadził po ogromnych, jakby niekończących się serpentynach. Po dotarciu na przełęcz, na wysokości ponad 2000 m.n.p.m. przepakowaliśmy bagaże w plecaki, rowery zaś oraz zbędny sprzęt zostawiliśmy w schronisku. Z plecakami w południe wyruszyliśmy na szlak prowadzący na najwyższy szczyt Rumunii - Moldoveanu. Już po pierwszych godzinach zorientowaliśmy się, że nie będzie łatwo.

Trasa okazała się bowiem bardzo wymagająca. Wysiłek jednak rekompensowały widoki, jakie mieliśmy okazję podziwiać - ogromne przestrzenie i różnice wysokości pomiędzy dolinami i górskimi szczytami, różnorodność barw - od zieleni zboczy i dolin po ciemne, surowe kolory szczytów. Czuliśmy się tam,  jakbyśmy byli w jakimś niedostępnym miejscu, gdzieś na końcu świata.
Tego dnia na szlaku spotkaliśmy zaledwie dwóch turystów. Wieczorem gdy przyszedł czas na rozbijanie namiotu zeszliśmy do doliny i tam spostrzegliśmy inny namiot. Okazało się, że rozbijają go Polacy. Co za przypadek, albo przeznaczenie na tym pustkowiu w samym sercu gór.

Następnego dnia zerwaliśmy się około godziny 4. Pięć godzin później byliśmy już 2544 m.n.p.m na najwyższym szczycie Rumunii, co było ukoronowaniem naszej wyprawy.

Powrót okazał się jeszcze trudniejszy. Brakowało nam bowiem jedzenia, a na dodatek postanowiliśmy zmienić trasę i w pewnym momencie nie weszliśmy na właściwy szlak, przez co straciliśmy kilka godzin i  musieliśmy spędzić drugą noc w górach. Kolejnego dnia około południa udało się jednak dotrzeć do miejsca, gdzie zostawiliśmy rowery. Po zjeździe w dół przyszedł czas na upragniony posiłek, ognisko i sen pod gołym niebem.

Kolejne dni to kolejne kilometry pokonywane w ekstremalnie trudnych warunkach. Kiedy media informowały o kolejnych śmiertelnych ofiarach upałów i rekordach temperatur, my pokonywaliśmy kolejne górskie trasy. O tym, że nie było łatwo, może świadczyć chociażby dzień szesnasty naszej wyprawy, kiedy to przez cały dzień jazdy, ponad 7 godzin pedałowania pokonaliśmy niecałe 80 km! Udało się jednak pokonać kolejne przełęcze położone ponad 1500 m.n.p.m.

Zaczęliśmy kierować się bardziej na północ w stronę gór Apuseni. Podczas podjazdu na pierwszą przełęcz prowadzącą w te góry doszło do nietypowego spotkania. Poznaliśmy bowiem dwójkę Polaków - Pawła z Kielc i Sebastiana z Poznania, którzy odtąd nam towarzyszyli.

20 dnia wyprawy przyszło nam rozstać się z Rumunią. Jechaliśmy dalej. Kolejnym przystankiem były znowu Węgry. W Debreczynie na wschodzie Węgier rozstaliśmy się z Pawłem i Sebastianem i przez odludne tereny Puszty, czyli węgierskiego stepu. Ruszyliśmy na zachód, a potem na północ kierując się w stronę Słowacji.

Słowacja powitała nas deszczem i chłodem. Po pewnym czasie jazdy w tych warunkach, Rafał zauważył stojącą na poboczu ciężarówkę. Okazało się, że zmierzała do Polski. Zaproponował, abyśmy ruszyli dalej właśnie tym środkiem lokomocji. Po chwili byliśmy już na pokładzie 15-tonowej maszyny. W ten sposób dotarliśmy do granicy słowacko - czeskiej. Choć pogoda nie poprawiła się do końca, postanowiliśmy ruszyć dalej na rowerach. Kilkanaście kilometrów dalej, dołączył do nas kolega, który wyjechał specjalnie 2 dni wcześniej, tylko po to żeby się z nami spotkać i nam potowarzyszyć. W ten sposób już w trzyosobowym składzie wjechaliśmy do Polski i przemierzając Opolszczyznę, dotarliśmy do Kluczborka, gdzie szczęśliwi zakończyliśmy naszą wyprawę.

Ta wyprawa zostanie nam w pamięci na długo. Szczególnie zaś kraj którego poznanie było naszym głównym celem. Choć nie wszystko w nim jest tak, jak powinno być. Chociażby to, że jest to kraj bardzo zanieczyszczony - ludzie nie są nauczeni troski o środowisko - czy też irytujący kierowcy używający nieustannie klaksonów oraz dziurawe drogi, na których - o dziwo - nie połamaliśmy naszych kół. Atuty Rumunii, takie jak przyroda, żywa tradycja i kultura, oraz historia którą niemalże wyczuwa się w takich miejscach jak chociażby miasteczko Mosna, sprawiają że jest to kraj wart poznania.

Rumunia zaskoczyła nas pod wieloma względami. Byliśmy mile zdziwieni gościnnością Rumunów. Kilkakrotnie pytaliśmy się o możliwość rozbicia namiotu w ogrodzie, sadzie. Nigdy nie było żadnych problemów, co więcej - gospodarze zapraszali nas do domu, abyśmy tam spali, mimo dużych barier, m.in. językowych. Zaskoczyła nas również trasa. Jechaliśmy w ogromnym upale po straszliwie dziurawych i nierównych drogach. Jednak dla takich chwil, jak zachód słońca na przełęczy Prislop czy doznanie magii saskich wiosek, warto było ponieść ogromny trud.

To co widzieliśmy, to jedno. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ogromna satysfakcja z każdej zdobytej przełęczy czy góry. I z tego, że wyprawa zakończyła się sukcesem.

Uczestnicy wyprawy:

- Tomasz Szajniuk z Kluczborka - student drugiego roku Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu

- Rafał Czech z Kluczborka - student trzeciego roku Politechniki Wrocławskiej


Patronem medialnym wyprawy rowerowej do Rumunii był portal internetowy dlaStudenta.pl .

Dodaj do:
  • Wykop
  • Flaker
  • Elefanta
  • Gwar
  • Delicious
  • Facebook
  • StumbleUpon
  • Technorati
  • Google
  • Yahoo
Komentarzedodaj komentarz

Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Brak komentarzy.

video
FB dlaMaturzysty.pl reklama